czwartek, 22 września 2011

Rozdział I

Elektryczna gitara, basowa…bębny, rytmiczne uderzenia w talerze…ochrypły wokal i jestem w niebie. To wszystko czego potrzebuje by poczuć się w pełni szczęśliwa . Za oknem było coraz ciemniej, czekałam do momentu aż całkiem zapadnie zmrok. Wujek zawsze o tej porze siedział w swoim gabinecie i pracował. A ja każdego wieczoru zabierałam swoją gitarę i wychodziłam po cichu z domu tak żeby wujek tego nie zauważył. Przechodziłam przez nasz idealny ogródek, otwierałam po cichu furtkę i wychodziłam na ciemne ulice, zazwyczaj chodziłam przed centrum handlowe które było otwarte cała noc, dworzec pkp lub do parku. Po zmroku te miejsca stawały się magiczne. Ludzie którzy nie akceptowali odmienności, ci którzy patrzyli tylko na własny czubek nosa, zadufane w sobie panienki, kochasie podrywający laseczki w parku lub w galerii jakimiś mdłymi i durnymi tekstami, Starsze panie namiętnie karmiące gołębie, tłumy turystów, rozwrzeszczane dzieciaki…gdy zapadłam zmrok zamiast „nich” pojawiali się uliczni muzycy, tłumy punków, zaćpanych nastolatków kiwających się w rytm muzyki, nie obyło się bez śpiącego menela na ławce, to było moje miejsce, mój świat.

Dziś moim miejscem była galeria…a dokładnie fontanna, miałam tam dla ludzi zagrać i zaśpiewać. Nocny tramwaj podjechał, maszynista jak zawsze powitał mnie z uśmiechem, mało osób o tej porze korzystało z tej linii, chyba tylko dla tego mnie kierowca pamiętał on i jego nocny zmiennik. Zawsze wysiadałam dwa przystanki przed galerią, jak nie było bardzo późno miałam okazje przejść koło mojej ukochanej cukierni i poprzeszkadzać w spaniu mojej przyjaciółce która za każdym razem jak mi się udało ją złapać na tym że nie śpi opieprzała mnie za moje nocne wypady. Uważała je za niebezpieczne i namawiała mnie na powrót do szkoły. A ja nigdy jej nie słuchałam. Światła były pogaszone – śpi. Nie chce jej dziś budzić. Ruszyłam w stronę galerii.

Moi wierni fani czekali już przy fontannie, kocham dla nich śpiewać, oni i Julie mnie zawsze uważnie słuchają, jak skończę cieszą się jak małe dzieci a ja wraz z nimi. Usiadłam w moim stałym miejscu tyłem do galerii i wyciągałam gitarę. Ludzie ułożyli się w półksiężyc, obok mnie usiadł magik szczerząc się, znów był na haju.

- Lovelie…co dla mnie zaśpiewasz – nie tylko na haju ale też pijany.

- Jak zacznę to się dowiesz – odsunęłam się od niego. Wyciągałam piórko i zaczęłam grać. Noc była piękna, bezchmurne niebo, księżyc delikatnie oświetlał swym srebrnym światłem nocne niebo, gdyby nie miejskie latarnie gwiazdy tańczyły by na niebo w rytym mojej gitary. Mój głos niósł się po placu przed galerią, wokół mnie zebrał się jeszcze większy tłum, magik kiwał się na boki wraz z innymi, a ja byłam najszczęśliwsza na ziemi w tym momencie, byłam sobą a oni pragnęli bym rozdawałam im siebie jak hostessy cukierki w galerii. Lecz wszystko co piękne kiedyś się kończy w tym przypadku była to policja. Wszyscy się rozbiegli, ja przestałam tylko grać i siedziałam na kamiennej ławeczce i szczerzyłam się jak głupek do mojego „ukochanego” policjanta .

- Tak, wiem –wiedziałam co mam robić. Schowałam gitarę, założyłam ją na ramię i uśmiechnęłam się.

- Ech…Zmiataj do samochodu. – Odezwał się chłodno.

- A podrzucicie mnie do domu? – Śmiejąc się wskoczyłam do radiowozu. Uśmiechnęłam się do młodego policjanta który siedział za kierownicą i śmiał się cały czas. Powinni mi założyć kartę stałego klienta.

- Twój wujek się o ciebie martwi, a ty wycinasz mu non stop takie numery – znów się zaczęło, młodziak próbuje zgrywać dobrego glinę, prawić mi morały jak się powinnam zachowywać. Zaraz wpadnie stary i zacznie się drzeć jak stare prześcieradło na mnie. Zaś się dowiem że mój wujek jest ich przełożonym i jak to wygląda że bratanica szefa policji wiecznie jest spisywana. Jak dla mnie to to jest zabawne.

- Odwieziecie mnie do domu? – Zaśmiałam się gdy starszy, gruby glina z wąsem i łysym kółkiem na czubku głowy wsiadł do radiowozu…aż się przechylił na jedną stronę.

- Zacięłaś się? – Pokiwałam mu wesoło głową i zaczął swoje kazanie. Młodziak jak na złość jechał dłuższą drogą żebym dziad mu już dupy nie truł tylko wygadał swoje podczas jazdy. Rozwaliłam się w fotelu, twarz zakryłam włosami, ubrałam kaptur i miałam pół godziny drzemki.

Gwałtowne szarpania za raniona wyrwało mnie z krainy snów, gdy otwarłam oczy przed nimi ukazała się purpurowa ze złości twarz wujka.

- CO TY MŁODA DAMO SOBIE WYOBRAŻASZ!!! – W okolicy psy się zaczęły odzywać na jego wrzaski, nie zdziwiła bym się jak by obudził nasza kochana sąsiadkę która stoi na baczność w oknie lub przy drzwiach nasłuchując co się dzieje.

- Jestem dorosła! Mogę chodzić i robić co chce! – kontratak.

- Z zataczającymi się ćpunami! Pewnie sama z nimi ćpasz.

- Sprawdzałeś mnie już tysiące razy i tysiące razy ci wychodziło że jestem czysta! Ja tam tylko śpiewam! – W tym momencie nasza rozmowa się kończyła. Wściekła szłam do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Wujek już do mnie nie przychodził, wiedział ze nie wygra ze mną tej kłótni a ja nadal będę robić swoje. Rano zostawi mi tylko kartkę na lodówce z instrukcją na dzień. Tak się ze mną komunikuje każdego dnia.

Odłożyłam moją gitarę na stojak a torbę wrzuciłam do garderoby. Teraz nie miałam na nic ochoty tylko na gorący prysznic i moje mięciutkie łóżeczko. Weszłam do swojej łazienki, miałam drzwi do niej od razu w pokoju, co było naprawę wygodne, wątpię czy wujek by zniósł moje majtki i staniki walające się po podłodze. Ubranie wrzuciłam do kosza na pranie, swoje długie, gęste rude loki uwolniłam z gumki i weszłam pod prysznic. Kąpiel była jak balsam dla ciała. Wyszłam spod prysznica, owinęłam się puchowym ręcznikiem i weszłam do pokoju zostawiając na płytkach, panelach i dywanie mokre ślady. Z szuflady wyciągałam piżamę i poszłam się ubrać. Czyściutka i pachnąca wskoczyłam do łóżeczka, sen natychmiast mnie zmógł.

Obudziło mnie wycie zegarka…tak wycie…on nie dzwonił, to było jak syrena strażacka. Wygrzebałam się leniwie z łózka zabrałam z szafki moje przetarte i dziurawe dżinsy i białą bokserkę i wpełzłam pół przytomna do łazienki . W pół godziny z Ogra zmieniałam się w punkową księżniczkę Fionę, posłałam buziaka plakatowi z Miyavim i zleciałam na dół. Musiałam się śpieszyć. Zwinęłam moją torbę z fotela i wyleciałam z domu. Wujek jeszcze był więc nie musiałam zamykać drzwi. Popędziłam na mój tramwaj. Rano był już inny kierowca. Wysiadłam tym samym przystanku co w nocy i pędem poleciałam do cukierni. Wpadłam jak bomba do środka szczerząc się jak głupia.

- Cześć Muffinkowy-słodziaku! - Uśmiechnęłam się do Julie wesoło a ona podskoczyła jak oparzona zabijając mnie wzrokiem. Zrobiłam moja minę zbitego psa i od razu jej przeszło.

- Mam imię! – krzyknęła na mnie śmiejąc się przy tym.

- Oj wiem…nie marudź tylko daj mi jedną z twoich cudnych muffinek. – Kochałam jej wypieki jak ją samą. Mogła bym z nią siedzieć godzinami w cukierni ale miałam tylko półtorej godziny by jej wszystko opowiedzieć i wysłuchać jej kazania oraz napchać się ciastem.

- Hahahaha, już już.

- Prawie skończyłam piosenkę do której ci słowa pokazywałam, będę musiała parę rzeczy zmienić bo strasznie smętna wyszła. – Przed nosem postawiła m dwie czekoladowe muffinki, ozdobione białą i czarną czekoladą. Wyglądała prześlicznie, podała mi też szklankę gorącego mleka.

- Musisz ją zagrać jak skończysz. – Znów ten entuzjazm i uśmiech jak u małego dziecka.

- Dziękuje, bez ciebie bym umarła z głodu – obie parsknęłyśmy śmiechem.

- Wczoraj grałam przy fontannie…- Zmierzyła mnie wzrokiem – musisz ze mną kiedyś iść i posłuchać jak gram!

- Wiesz że to nie jest za bezpieczne miejsce.

- Policja mnie do domu odwiozła – Oho…za dużo powiedziałam, opluła mnie mlekiem aż. – dobrze że ci nosem nie poszło!

- LOVELIE! – zaczęłam się chichrać, ona wyglądała jak rozwścieczony elf.

- Oj…wiem~ jak pójdziesz ze mną to obiecuje że ciebie tez do domu podrzucą – zabijała mnie wzrokiem, jak by nie stuł to by mnie już pewnie mordowała.

- A jak ci się coś stanie?

- Nic mi nie będzie.

- Ta twoja pewność siebie kiedyś się źle skończy dla ciebie, jak ja się będę czuć jak kiedyś znikniesz!

To był cios poniżej pasa, miała łzy w oczach, poczucie winy w takim momencie zaczynało mnie pożerać od wewnątrz i humor mi znikał na cały dzień. Zapadła cisza. Julie wstała od stolika i poszła po coś, jak wróciła siadła obok mnie a nie jak wcześniej naprzeciwko. Jej mina była już inna, nie była zła, lekko się uśmiechała, zaczęła rozpakowywać z papierka jedną z moich muffinek. W dłoni trzymała widelczyk. Podsunęła mi go z ciastem pod nos.

- Powiedz „Aaaa” – Odwróciłam głowę w bok a ona mnie zaczęła po policzku mazać ciastem. – oj…chyba cię ubrudziłam. Jak tego nie zjesz to wrócisz do domu z policzkiem w czekoladzie.

- To poproszę jakiegoś uprzejmego psa by mnie wylizał z czekolady. – Spojrzałam na nią a ona się śmiała do rozruchu.

- Jedź to! – Otwarłam posłusznie buzie a ona mnie karmiła muffinką.

- Jesteś jak baba jaga z domku na kurzej nóżce.

- Dlaczego? – Zrobiła podkuwkę.

- Napchasz mnie muffinkami i potem przerobisz na ciasteczka!

- Nikt by ich nie jadł – spojrzała na mnie poważnie.

- A ty weź się idź utop w maślance. – Obie znów się zaczęłyśmy śmiać.

Do momentu aż ona musiała wyjść do szkoły cały czas się śmiałyśmy. W drodze na przystanek humor nas nie opuszczał.

- Przyjdź do mnie jak skończę lekcje – Uśmiechnęła się do mnie Julie.

- Dobrze…ej a może ty do mnie przyjedziesz?

- Dawno nie byłam u ciebie…czemu nie.

- Wiec jedziesz do mnie! – Krzyknęłam a ona mi przytaknęła. – A co tak?

- Zobaczysz.

Posłała mi tajemnicze spojrzenie, resztę drogi na tramwaj milczałyśmy. Machałam jej tak długo aż tramwaj nie zniknął za zakrętem.

Mój dobry humor uciekł natychmiast. Wróciłam do domu na nogach. Na podjeździe już nie było radiowozu. Z torby wygrzebałam klucze i weszłam do domu. Zamknęłam drzwi od środka i poszłam do swojego pokoju by go ogarnąć. Jak zwykle panował w nim artystycznie nie ład który trzeba było posprzątać. Miałam zajęcie do momentu aż ona wróci ze szkoły.

niedziela, 18 września 2011

In Heaven Prolog.

Małe miasteczko niedaleko Londynu. Można powiedzieć, że wszyscy się tutaj znają. A znają na pewno jedną małą muffiniarnię. Która dla jednych jest czymś ukochanym a dla innych wręcz przekleństwem.
***
Szybkim krokiem wyszła ze szkoły i prawie biegnąc wparowała do środka cukierni. Widziała tylko zabijający wzrok babci, która rzuciła w nią fartuchem i wyszła na górę do mieszkania.
-Dziś masz tylko 20 do zrobienia-usłyszała z korytarza i zabrała się do roboty.
Blond włosy spięła w lekką kitkę po czym zakasła rękawy i zaczęła nakładać przygotowaną przez siebie dzień wcześniej masę do cupcake'ków. Nuciła przy tym swój ulubiony utwór "Drop in the ocean" a jej niesforna grzywka cały czas opadała na alabastrowe czoło.
Jak zwykle musiała popołudnie spędzić tutaj. Gdy była mniejsza nie przeszkadzało jej to. Ale teraz? Kiedy ma przyjaciół? Ludzi z którymi chciałaby się widzieć 24/7? Tak, musi tkwić przy marmurowym blacie byrdając jakieś kolorowe masy. Dobra, przyznając się bez bicia chciała spędzić trochę czasu ze swoim przyjacielem. Tak żadko go teraz widuje.
Nienawidziła tej pracy, lecz mimo tego nie dawała po sobie niczego poznać. Nie mogła, te cukiernia miała zostać jej przekazana kiedy skończy 20 lat. Za każdym razem kiedy poruszała temat muzyki, mama i babcia odpowiadały jednogłośnie: "Co Ci da ta Twoja muzyka?" "Nie można marnować takiego talentu cukierniczego na rzecz jakichś dziecinnych widzimisi". Za każdym razem kiedy przypominały jej się te słowa nieraz roniła łzę, czasem nawet litry.
Tylko ojciec popierał ją w tym co chciała robić. Na 15 urodziny kupił jej autentycznego Gibsona.
-Dlaczego musiałeś odejść zostawiając mnie z tym całym słodkim ambarasem?-syknęła cicho, wkładając ciasteczka do chłodni. Nagle poczuła jak ciepłe dłonie owijają się wokół jej talii. Dobrze znała ten zapach perfum, ten niestabilny oddech.
-Louis, a Ty znowu to samo.-parsknęła śmiechem.

_______________________________________________________________________
Prolog napisany. Wyszło tak sobie. Pierwszą notkę powinnam dodać jakoś jeszcze w tym tygodniu.
Ah, właśnie, szukam osoby, która poprowadziłaby ze mną tego bloga. Ktoś jest chętny? To niech pisze. :)